poniedziałek, 19 września 2016

Ostatni post był 30 stycznia 2015 roku.
Dzisiaj mamy 19 września 2016 roku.
No cóż.
Wybaczcie, zgubiłam się w internecie.
:v

piątek, 30 stycznia 2015

Rozdział XI

 W tym rozdziale poznacie Peetę gwałciciela ;3
Od samego początku go nie lubiłam, więc...
___________________________________
-Masz?
-Mam.
-To do zobaczenia jutro. Tylko nie zapomnij!
-Dobrze, dobrze.
Mamy wszystko. Zwinęliśmy kilka broni z sali ćwiczeń, sporo jedzenia do plecaków, ubrania... Możemy uciekać. Możemy przeżyć już nie Igrzyska Śmierci, lecz możemy przeżyć życie. Na początku będzie trudno, ale damy radę. Z naszymi zdolnościami...

Jutro wieczorem wychodzimy. Nie żegnamy się, ani nic. Po prostu wychodzimy. A gdzie idziemy? Najpierw Peter chce wstąpić do swojej rodziny. Tak bardzo nalegał, prosił, a nawet błagał na kolanach, aż w końcu się zgodziłam.
Nie wiem, czemu mu tak zależy, ale mniejsza o to. On natomiast zgodził się, żebyśmy wstapili do Gale'a.
Jak widać nikt nie jest bezinteresowny.
O dziwo normalnie zasypiam nie dręcząc się myślami z serii: a co jeśli coś tam.
Rano budzę się w swoim pokoju, ale nie na łóżku, tylko na podłodze. Zacnie. Brawo Katniss. Chcesz uciekać na ulicę, walczyć, a masz problemy ze wstaniem z łóżka. Istny APLAUZ.
-Hah, oj Katniss- mówię do siebie.
Podnoszę się i siadam owijając biodra kołdrą.
Słyszę pukanie do drzwi. Kogo to niesie o...10 nad ranem. Dobra, nie zauważyłam godziny. Trochę sobie pospałam, ale w sumię to i dobrze, bo raczej jak uciekniemy to dużo nie pośpię.
-Otwarte- mówię obojętnym głosem. Kiedy drzwi ostrożnie się otwierają odwracam głowę i widzę...Peetę. CZEGO TA POCZWARA TU SZUKA?!
-Co chcesz?- rzucam gniewnie.
-Ja...- zaczął.-J-jjjaa...P-ppprzyszłem po-ooggadac...
Odwracam się z powrotem do okna. Jakoś nie chce mi się patrzeć na jego poobijaną twarz.
-Niby o czym?
-Jjjaa...
-Ogarnij się...
-Ppp...
Nagle się wysłowić nie umie. Normalnie bym teraz wstała i go wygoniła w taki sposób, że by wyleciał z pokoju w podskokach. Ale. No właśnie. "Ppp..." a potem krótkie "rzee..." i cisza. Przepraszam... Gdyby nie to by leciał, albo raczej czołgał się.

-Myślisz, że powiesz "przepraszam" i po sprawie? Nie. To nie tak działa.
Wstaję i podchodzę do niego bliżej.
-Nie tak- powtarzam.
Zaciska zęby i podchodzi bliżej. Robi to tak szybko, że się odruchowo kulę. Zaciska pięści i spuszcza wzrok.
-Jeszcze wiele musisz się nauczyć- mówi już pewnym siebie głosem.- Moje przeprosiny zawsze, ZAWSZE się przyjmuje.
Chwyta mnie za nadgarstki i opiera o najbliższą ścianę. Nasze twarze dzieli jakieś 15 centymetrów.
Co to ma być?! Przychodzi, kuli się, a tu nagle... Co jest?!
-Puść mnie- mówię szeptem odwracając twarz.
-PATRZ NA MNIE!
-NIE MAM OCHOTY!- wykrzykuję i odpycham go silnym kopnięciem w brzuch. Upada na ziemię i uderza głową o podłogę. Lekko krwawi z nosa, ale w porównaniu z tym, co było ostatnio, to nic.
Chwytam koc i szybko wybiegam z pokoju owijając się nim.
-STÓJ!
Nie wiem co się z nim dzieje. Może to kolejny efekt uboczny osaczania?
Może Kapitol go kontroluje?
To nie jest Peeta.
Szybko wbiegam do windy i widzę przez zamykające się drzwi Peetę wybiegającego z pokoju.
Dobra, na 9 piętro...
Nie, nie do Petera.
Do Molly.

Wybiegam z windy ładnie opatulona w koc. W połowie korytarza zaczynam krzyczeć:
-Molly! Otwórz, szybko! BŁAGAM!
Dochodzę do jej drzwi, a ona po chwili je otwiera. Cała się trzęsę i nie jestem w stanie nic powiedzieć.
Molly rozgląda się na korytarzu i szybko zamyka drzwi na klucz.
Bierze mnie pod rękę i prowadzi do łóżka. Siada obok i gładzi mnie po włosach.
-Spokojnie, Kat.
Kat... Przecież tak mówi do mnie Peter. Tylko Peter... Dobra, pomijam. Są z tego samego Dystryktu, więc...No.
Pobiegłam do Molly. Czemu? Bo jest to jedyna osoba, prócz Petera, która mnie widziała. Dużo o niej opowiadał mi Peter. Jaka to jest silna i odważna. Jak uciekła od swojego chłopaka, który się nad nią znęcał...
-Zaczekaj tutaj... Idę po Petera. Jak Peeta go dopadnie, to będzie kiepsko- mówi i szybko wybiega z pokoju. Już chcę krzyczeć "Nie, błagam! Zostań! Boję się!", ale jest już za późno. Biorę drugi koc i szybko idę w kąt pokoju. To jest jeden z wielu sposobów, na znalezienie się w pokoju bez klamek. Nawet nie wiem, kiedy zaczęłam się trząść.
-Już jeste...- urywa widząc w jakim jestem stanie.
Chowam głowę między kolana. Molly zsuwa się po ścianie siadając obok mnie, a Peter szybko zamyka drzwi na klucz i siada na rogu łóżka. Gwałtownie podnoszę głowę, bo wydaje mi się, że słyszę tupot stóp.
-Katniss!
Szybko się zrywam z miejsca i rozglądam po pokoju. Dobiegam do drzwi łazienki i otwieram je.
Siadam za umywalką, znowu w kącie. Obejmuję kolana i przymykam oczy.
-Kat, spokojnie. Wieczorem zobaczymy go po raz osta...-przerywa Molly głośne dobijanie się do drzwi.
-WIEM, ŻE TAM JESTEŚ!
Peter wbiega do łazienki.
-Mogę mu coś zrobić?
-Przecież specjalnie ciebie tutaj wzięłam, żebyś nie zrobił krzywdy Peecie! No weź czasem pomyśl...
Okej. A więc dwie wiadomości. Jedna szokująca, a druga śmieszna. Śmieszna to taka, że Molly wzięła Petera, żeby nie zrobił krzywdy Peecie, a ja myślałam, że chodzi o to, żeby Peeta nie zrobił nic Peterowi. A szokująca, że Molly powiedziała "zobaczymy", co oznacza, że też ucieka.
W sumię to fajny plan obmyślił Peter. Szkoda tylko, że nie powiedział mi całości. Zapomniał o pewnym, małym szczególe. O tym, że mogę mieć coś przeciwko. Oczywiście nie mam, bo Molly to naprawdę bardzo miła i warta uwagi osoba.
Chwilę potem Peter znowu wchodzi do łazienki.
-No proooszę-mówi dziecięcym głosikiem po czym robi minę zbitego szczeniaka.
-Uh, jak z dzieckiem. Możesz do niego wyjść pod warunkiem, że nie zrobisz mu chociażby najmniejszego siniaka.
-Ale...
-Nie ma żadnych ale- przerywa mu Molly.- Powiedziałam choćby najmniejszego siniaka i zdania nie zmienię.
Spuścił głowę i postanowił wyjść, kiedy Molly wypowiadała ostatnie słowa.

Z korytarzu słychać kilka krzyków, po czym Peter wraca tak szczęśliwy, jakby nagle znalazł się w Disneylandzie. Tak, w Disneylandzie. Peter mimo swoich dwudziestu lat z groszami na karku wciąż ma umysł i tok myślenia dziesięciolatka.
-Nafuczał się i poszedł- informuje nas z uśmiechem.
Przez następne kilka godzin siedzę na łóżku Molly i słucham przeróżnych opowieści.
Jak to Peter kiedyś zgubił się w lesie, a Molly, która była i jest dla niego jak starsza siostra go znalazła, a potem nastraszyła mówiąc, że nie pamięta drogi. Tak na serio to znała, ale od zawsze kochała robić mu kawały.
Albo jak Molly prawie ucięła sobie palec ścinając zboże.
Dowiedziałam się, że bardzo dużo ich łączy i dzieli. Dopełniają się.
Kiedy zapytali się o mnie, powiedziałam, że świetnie mi się słucha ich opowieści. Bo w sumię tak było.
Po południu wyszłam, żeby móc się jeszcze przygotować.
Teraz siedzę i myślę, co jeszcze spakować do plecaka schowanego w szafie.
Pukanie do drzwi. Znowu.
Nie odzywam się.
Wcale nie jest otwarte.
To znaczy teoretycznie. Bo praktycznie zgubiłam klucz do pokoju.
Do pokoju gwałtownie wchodzi Peeta.
-Myślisz, że jak będziesz tak siedzieć to coś zrobisz? Da to coś?
-N-nnnnie...j-jjja...-jąkam się.
Peeta pochodzi i podnosi mnie, bo sama mimo jego próśb nie wstaję.
Znowu chwyta mnie za nadgarstki i opiera na ścianie.
Znowu nasze twarze dzielą nieliczne centymetry.
Znowu się boję, ale nie odwracam wzroku.
Peeta zaczyna mnie całować po szyi. Kiedy jego wargi stykają się z moją szyją odskakuję, albo raczej próbuję, bo jestem uwięziona między ścianą, a Peetą.
-Peeta, ja wiem, że to nie ty- mówię przerażona szeptem.
-Ależ to jak najbardziej ja- odpowiada.
Chwyta mnie rękami w talii i zjeżdża do bioder.
-Peeta, przestań.
-Ciiiicho.
Podjeżdża rękami do góry unosząc moją koszulkę.
-Peeta! P-ppprzestań!
Zaczynam stawiać opór. Nie będzie ze mną robił, to co chce. Przywiera do mnie jeszcze mocniej, a kiedy zaciska mocniej ręce na moim brzuchu, nie wytrzymuję. Znika strach przed tym, że nikt nie przyjdzie i Peeta zrobi się bardziej agresywny.
-POMOCY! POMOCY!- krzyczę.
________
Tak, wiem. Jestem dziwnym człowiekiem xD.

czwartek, 23 października 2014

Ja poczekam...

Dawno się nie pojawiła notka ,ze względu na to, że nie mam dla kogo ich pisać.
Były bodajże 3 osoby, które przelotem poczytały itd. a poza nimi nie ma nikogo, o kim bym wiedziała.
Jest mi trochę smutno z tego powodu, no ale cóż.

Nowa notka pojawi się, kiedy was będzie chociaż 5.
Pozdrawiam i do usłyszenia (za niedługo- mam nadzieję, bo czeka na was rozdział z Peetą gwałcicielem (ups, spoiler) ;3).

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział X

 Taaa, wiem :P
Zrobiłam sobie krótką przerwę.
Postaram się dać jeszcze jeden rozdział w lipcu, ale się zobaczy ;)
___________________________________________
-Ale to na sto procent nic poważnego?- znowu, chyba setny raz się mnie pyta.
-Tak. Tylko jakieś lekkie złamanie, przemieszczenie, zwichnięcie czy tam obicie... Na sto procent nic poważnego.
-I tak dowalę temu sukinsynowi.
-Uspokój się. To nie rozwiąże problemu...
-To co mam robić? Na pewno nie będę bezczynnie stał i czekał na zbawienie.
-Nikt ci nie każe stać i czekać. Przecież i tak to są ostatnie dni, kiedy widzimy te parszywe twarze, tak?
-Niby tak...
Petera często trudno jest przeciągnąć na swoją stronę, ale raczej jest uległy, gdy się poda jakieś logiczne uzasadnienie. A najlepiej kilka.
Siedzimy znowu na dachu. Znowu nocą. Znowu monitorowani. Pewnie puszczają to gdzieś na żywo... Czekają, aż coś się wydarzy. Ale nie. Przepraszam Kapitolu, ale nie bedzie gorących pocałunków i całej reszty...
Ja kocham Gale'a. Chociaż nie wiem, czy on wciąż kocha mnie. Po tym wszystkim mam wątpliwości, czy w ogóle chce mnie znać.
Peterowi dali środki uspokajające i zagrozili, że jeżeli się nie uspokoi to coś tam coś tam. Poza tym, że mam nadgarstek prawej ręki cały obolały, nie mogę sama jeść, pić i robić innych rzeczy... Poza tym jest nawet dobrze.
-Chce ci się żyć? Próbować walczyć, kiedy wiesz, że masz marne szanse?
-Peter, co ty mówisz- odpowiadam z niedowierzaniem. Odwracam głowę w jego stronę, a on zerka na mnie, po czym spuszcza wzrok.
-Bo nie wiem, czy to w końcu ma sens. Ja nie mam dla kogo walczyć.
-A dla siebie? Swojej rodziny?
-Dla mnie? Nie jestem egoistą...Przecież i tak kiedyś muszę umrzeć- urywa. Bierze głęboki wdech.
-A rodzina?- pytam.
-Katniss, ja, odkąd wróciłem z areny nie mam rodziny.
-Jak to nie masz?
- Nie wiem, czy ludzi, którzy mnie wychowywali mogę nazwać rodzicami, czy moje rodzeństwo jest naprawdę moim rodzeństwem i czy ja jestem sobą.
Cisza.
-Po Igrzyskach było jeszcze gorzej niż przed, bo doszedł majątek. Odkryli to i zatracili się. Tylko dobra materialne liczyły się dla nich. Chcieli mi odebrać wszystko. Myślisz, że czemu zostałem trybutem? Chciałem uciec, umrzeć, a przy okazji uratować jednego nastolatka, którym sam byłem. Chciałem uciec od alkoholu, który przelewał się litrami oraz pasków, smyczy, rąk, pięści, trzasków rozbijanych butelek... To wszystko mnie przerastało. Takie mało interesujące moje życie. Żadnych uczuć, bo mnie nie nauczyli kochać. Żadnej skruchy, bo mnie nie nauczyli wybaczać. Żadnej słabości, bo liczyła się tylko siła. Nie byłeś silny, byłeś nikim. Zerem...

Słucham tego i serce mi się kraja. I że Peter, taka pozytywna osoba, tyle przeżyła? Wierzyć mi się w to nie chce.
-Jak to? Przecież nie widać po tobie, żeby cię bili butelkami, paskami, żebyś w ogóle był...- zaczęłam szukać wyjaśnienia.
-Żebym w ogóle był? Co, z patologii?
-Nie, nie to miałam na myśli. Tak czy siak nic nie widać...
-Nie?- odpowiedział pytając, a za razem odpowiadając.- Jesteś pewna?
Kręcę przecząco głową.
-To chodźmy gdzieś indziej. Pokażę ci coś- mówi i wstaje, po czym podaje mi rękę i pomaga wstać. Zchodzimy z dachu i idziemy do mojego pokoju.
-Nie zapalaj światła.
W sumię to dobrze myśli. Od razu każdy, kto przechodziłby na korytarzu zauważyłby strużki światła wychodzące spod drzwi. I okno. Nie ma zasłon ani innych bajerów, żeby zasłonić okno. Ogromne, szklane okno na pół ściany.

Peter odwraca się do mnie przodem i ściąga koszulkę. Nie wiem, czy mam na to patrzeć, czy z przyzwoitości się odwrócić. Jednak korci mnie, żeby popatrzeć.
Peter ściąga całą koszulkę i nawet w mroku jaki panuje na moim pokoju widzę białe wybrzuszenia pod jego szyją, na brzuchu, z boku...
Zaciskam lekko oczy i staram się zobaczyć więcej. Widzę jedną, dosyć dużą bliznę. Ciągnie się przez jego klatkę piersiową jak takie wstęgi, co dostają np. Miss. Jest grubsza od pozostałych. Zaczyna się na prawym ramieniu, a kończy w połowie lewego boku. Poza tym ma jeszcze kilka mniejszych.
-Śmiało- mówi widząc, że mrużę(jak to się pisze ;_;) oczy.
Spoglądam na niego. Na sto procent mam pytający wyraz twarzy. Innego raczej nie mogę mieć.
-No, nie krępuj się- dodaje z uśmiechem. Mnie jednak ta sytuacja raczej nie bawi. Siedzimy na łóżku w ciemności. To raczej nie jest dobre miejsce na ściąganie koszulki i dotykanie po brzuchu. Przynajmniej dla mnie.
Ale. On daje mi ten wewnętrzny spokój. Przy nim dostaję odwagi i energi by walczyć.
Powoli podnoszę lewą rękę i opuszkami palców dotykam największej z blizn. Akurat trafiło na odcinek na piersi.
Dziwne uczucie. Jak się tak to dotyka palcem, to czuć ewidentne wybrzuszenie. Bardzo dziwne uczucie.
Zjeżdżam palcem coraz niżej. Na brzuchu trudniej jest wyczuć tą jedną bliznę, ze względu na inne i twarde mięśnie. Powoli odsuwam palec.
Peter bez żadnego słowa odwraca się i widzę jego plecy. To najwidoczniej tutaj trafiały niepotrzebne butelki. Pełno małych, ale głębokich blizn. No i kilka siniaków po bujce z Peetą i strażnikami.
Straszne.
-Jak tak można- szepczę z niedowierzaniem.
Peter się odwraca i zakłada koszulkę z powrotem. Uff. Przeżyłam.
-Dobra, koniec tego dobrego- mówi.-Jutro wielki...no...Jutro męczący dzień.
Posyła mi uśmiech i wychodzi szepcząc "Dobranoc".
Ta...Dobra Noc. Trudno tak powiedzieć o nocy, której się nie przespało.
Rano od niechcenia idę na śniadania. Od niechcenia? Co ja mówię! Dałabym wszystko, żeby zobaczyć rozkwaszoną twarz Peety!
Siadam jak gdyby nigdy nic i po prostu zaczynam jeść. Przyszłam przed Peetą, więc muszę jeść odrobinę wolniej, o ile chcę go zobaczyć. Skubię lewą ręką bułkę, gdy nagle Effie (Znowu normalnie ubrana i uczesana!) pyta:
-Katniss, wszystko dobrze? Przepraszam za Peetę... On się strasznie zmienił. Nie poznaję go.
-Ja też-dodaje Haymitch.
Jakby to mnie interesowało. Ja jestem tu tylko ze względu na Peetę...i jego rozkwaszony nos.
Kiedy kończę już skubać bułkę, przychodzi Peeta.
-Gdzie ty byłeś?!- rzuca się Haymitch.
Peeta robi wystraszoną minę i odpowiada:
-Rozmawiałem. Przez telefon. Masz z tym jakiś problem?
Jak przez telefon? Czy ja się przesłyszałam? Można rozmawiać przez telefon???
Zrywam się z krzesła i biegnę na korytarz.
-Jest- mówię z ulgą i wręcz rzucam się na ten telefon. Wykrecam szybko numer do mamy Gale'a. Zdąrzyłam zdobyć ich numer, zapamiętać...A. No i kupić im ten telefon.
-Halo?- odbiera spokojnym głosem mama Gale'a.
-Dzień dobry. Czy mogę rozmawiać z Gale'em? To bardzo pilne.
Słyszę szelesty, skrzypiącą podłogę, a potem głos Gale'a:
-Tak?
-O Boże, Gale!
-O...To ty...
Ałć. Ta obojętność w jego głosie mnie zabija.
-Gale, proszę cię...To wszystko to było kłamstwo! Błagam cię...
Chwila ciszy. Głęboko wdycha i mówi:
-Katniss...To co było między nami...
-Było?- przerywam mu.
-I wciąż jest!- szybko się poprawia.- Spokojnie. Wciąż cię kocham i czekam na ciebie. A to co było wczoraj...To co pokazywali z tobą i tym Peterem, to ja wiem, że to wszystko to fotomontarz i kłamstwa...
-Ale...-już chcę się tłumaczyć.
-Katniss, przepraszam, ale już muszę kończyć. Trzymaj się. Do zobaczenia po Igrzyskach. Kocham cię.
-Ga...!- rozłączył się.
Wciąż mnie kocha. Myśli, że to fotomontarz...
Mam wyrzuty sumienia. Czuję, że nic nie mówiąc okłamałam go. Kocham go. Kocham go...
Kocham?

niedziela, 22 czerwca 2014

Rozdział IX

Nie ma nikogo. Wszyscy przepadli.
Jak kamień w wodę.
Effie pomaga mi wstać i dojść do siebie. Zaprowadza mnie z powrotem do Matthew'a i poprawiają mi makijaż.
Droga na wywiady...
Boże trzymaj mnie. Nienawidzę z całego serca wszystkich ludzi którzy maczali w tym palce. Nawet jeżeli pisnęli chociażby słówko, które było w stanie doprowadzić do Igrzysk...
W sumię to jakimś cudem przegapiłam pierwsze pięć dystryktów. Jakoś zamyśliłam się. To wszystko przez teraźniejszość i przyszłość. A może powinnam pomyśleć o przeszłości? Jakoś tylko tam mam dobre wspomnienia.
A jakby dało się cofnąć czas?
Nie...
Lepiej nie mieszać.
Co miało się stać, stało się, co ma się stać, stanie się.
Jakoś trybuci z dystryktu szóstego, siódmego i ósmego mnie nie interesują, więc znowu odpływam w wspomnienia.
"-Piękne jest to słońce, nieprawdaż?- zapytał zamyślonym głosem mężczyzna.
-Magiczne!- odpowiedziała energicznie dziewczynka.
Słońce powoli znika za horyzontem.
-Ciesz się tym widokiem. Póki czas.
-Jak to?
-Słońce znika...
Zamilkł urywając. Wziął głęboki wdech i postanowił dokończyć:
-Nie wiesz, kiedy je znowu zobaczysz...Czy w ogóle je kiedykolwiek znowu zobaczysz."
Potem widzę już tylko wybuchy, latające odłamki i płaczące rodziny.
Wśród rodzin widzę tą samą dziewczynkę co przed momentem nad jeziorem. Stoi w objęciach starszej kobiety, a obok, również wtulona w kobietę, młodsza dziewczynka.
Już podczas ostatnich wspomnień zorientowałam się, że pomimo widzenia sytuacji jako trzecia osoba, to ja jestem tą małą marzycielką.
Tym razem wspomnienia nie były piękne, jak ze snu i idealne.
Chociaż tyle dobrze, że zdąrzyłam obudzić się na wywiad z Dziewiątką.
Najpierw idzie Peter.
Wchodzi na scenę pewny siebie, ubrany w zwyczajną koszulkę, a na to czarną marynarkę od garnitura. Spodnie również są czarne od garnitura. Ewidentnie jest to jego gust.
Brązowe włosy ma naturalnie rozczochrane. I dobrze. Nie wyobrażam go sobie w innej fryzurze.
Ceasar prowadzi go do białego fotelu, a ten grzecznie siada.
Najprawdopodobniej żaden trybut z wcześniejszych dystryktów nie buntował się, bo Ceasar ma bardzo dobry humor. Tak dobry, że to chyba nielegalne.
-Peter Donner!- krzyczy. Widownia wybucha oklaskami.
Na twarzy Petera widać zawstydzenie i zakłopotanie mimo, że próbuje je ukryć pod uśmiechem i brązową czupryną.
Ceasar siada na fotelu, a Peter na kanapie.
-A więc znowu na arenę...-zaczyna Ceasar.-Jak się z tym czujesz?
-Nie wiem, jak mam się czuć. Kapitol, Igrzyska i cała reszta tej chorej gry tak namieszały w moim życiu, że już nic nie wiem...- odpowiada bez namysłu Peter.
Ceasar się uśmiecha i żywiołowo komentuje to co powiedział:
-Ale wiesz, że Katniss nie jest ci obojętna!
Peter podnosi głowę i opiera się o oparcie kanapy. Unosi brwi i pyta lekko zszokowany:
-Co?
-Ha! Nie udawaj niewiniątka!- wykrzykuje przez śmiech Ceasar. Odwraca się w stronę wielkiego ekranu. Po chwili widać na nim mnie i Petera na dachu, jak trzyma mnie w talii, jak rozmawiamy...
Po chwili na tym samym ekranie widzę swoją twarz. Takiej siebie, to nigdy nie widziałam. Szok.
Twarz Petera wygląda wręcz identycznie.
-No i co na to powiesz?
Milczy.
-Hmm?
Milczy.
-Dobrze, może zmienię temat. Mam już jakąś strategię na arenę?
Peter wraca do normalności, wypuszcza powietrze z ulgą i z uśmiechem odpowiada:
-A kto powiedział, że idę na arenę?
Ceasar patrzy na niego z lekkim niedowierzaniem, a ten wstaje, kłania się i od tak wychodzi.
Przynajmniej koniec był zgodny z planem.

-Gale został w Dwunastce, mnie nie chcesz znać, więc trzeba sobie znaleźć kolejnego, tak? Nie masz nikogo innego do manipulacji?- pyta za moimi plecami Peeta.
- Odwal się.
-Oj, jak przykro. Teraz całe Panem się dowie, jaka jesteś FAŁSZYWA!- wykrzykuje prosto w moje plecy.
Gwałtownie się odwracam i uderzam Peetę prosto w twarz. Pięścią.

Popycham go na podłogę i odchodzę na pięcie.
Peter już wrócił ze sceny i niestety, czy tam stety, zobaczył całą sytuację z Peetą.
Chcę wyjść z sali, jednak ten mnie chwyta i zatrzymuje.
-Kat, tak nie można- mówi spokojnym głosem.
-Tsa...-krótko odpowiadam, po czym dodaję- Nawet nie wiesz, jak to wszystko mnie boli. Jak źle jest usłyszeć coś takiego- mówię ze skruchą powstrzymując łzy. Nie chce wyjść na słabą. Nie chce niszczyć makijażu.Nie chce dać satysfakcji Peecie.
-Oj, chodź tu- mówi i wyciąga ręce w moją stronę. Nim się obejrzę jestem w jego ramionach.
Ale.
Nic do niego nie czuję.
Ja kocham Gale'a.
On jest po prostu wsparciem.
Jedynym wsparciem.
Tylko na niego i Effie mogę teraz liczyć.
Przykre.
Stoję tak w jego ramionach aż nie nadchodzi pora na wywiad z Peetą. Tak, przez 5 wywiadów, czyli 15 minut stałam wtulona w Petera.
Kiedy wchodzi na scenę, wciąż jestem odwrócona w stronę Petera, tyłem to ekranów. Odwracam się w momencie, kiedy Petet wybucha śmiechem.
-Nieźle go urządziłaś.
Przyglądam się i widzę Peetę z niebieskimi i zielonymi, a nawet fioletowymi prześwitami pod toną pudru.
Lekko chichoczę i stwierdzam, że od ostatniego czasu nie panuję nad rękoma.
-Dziwne, że wcześniej panowałaś. Ja bym ich wszystkich już dawno pozabijał.
***
-Ooooo! Peeta! Co Ci się stało?- pyta Ceasar.
-A nic takiego. Mały wypadek-mówi i ręką przykrywa podbite oko.
-Boże- syczę. Bo to w końcu aż żałosne.
-Spokojnie- szepcze mi do ucha Peter.
Jestem mu wdzięczna za to. Jedno słowo z jego ust i automatycznie całe moje ciało się odpręża i uspokaja.
Magia.
-Jak się czujesz z tym, że Katniss ma nie tylko ciebie jako obiekt westchnień?
Peeta przybiera cwaniacki uśmiech, a we mnie już wszystko buzuje. Biorę głęboki wdech, przetrzymuje na chwilę powietrze i robię tak, nie wiem, może ze trzy, cztery razy. Zaczyna mi się kręcić w głowie, więc przestaje.
-Ja obiektem westchnień Katniss? Haha! Ja ją kochałem, a ona po prostu zabawiła się mną i całą resztą Panem!- zaczyna. Gwałtownie ruszam w stronę wejścia na scenę, żeby go udusić własnoręcznie.
Oczywiście, jako że nie mogę NIGDY robić tego co chcę Peter chwyta mnie i odciąga.
-Szlag mnie zaraz trafi! Na miłość boską!- wykrzykuję.- Puszczaj mnie!
Nagle tracę grunt pod nogami. Czy ja latam? Szybko się uspokajam i staram zorientować się w mojej sytuacji.
Peter mnie niesie. Nie no fajnie.
TYLKO CZEMU AKURAT TERAZ ZACHCIAŁO MU SIĘ MNIE PODNOSIĆ???
Zrezygnowana już się nie próbuje wydostać i ostatkiem sił wykrzykuję:
-PUSZCZAJ DO CHOLERY!
Peter stawia mnie na ziemię, staje za mną i chwyta za obie ręce.
-Nie ma za co- mówi.
Miałam zamiar odpowiedzieć coś w stylu "Utop się", albo "Niech cię piorun strzeli", ale postanowiłam milczeć.
-Pewnie teraz, skoro jej KUZYN, Gale został w Dwunastce próbuje zmanipulować tego Petera. Naiwny. Ale w sumię to chyba nawet do siebie psują. Peter to taki...Idiota. Aż mi go szkoda- nie odpuszcza Peeta. Ukradkiem zerkam na Petera. Jego twarz spoważniała. Mocniej ścisnął moje ręce.
-Wszystko w porządku?- pytam cicho.
-W jak najlepszym- odpowiada obojętnie wpatrzony w ekrany.
-A Katniss...Słodka, słodka Katniss...-mówi to niczym te złe charaktery z bajek dla dzieci.- Nasza Katniss okazała się zwyczajną dziwką. Ja, Gale, Peter i wiele innych, których zapewne ma na boku z czasem się o tym przekonają!
-Uuuuu-słychać od strony widowni.
-Suka. I tyle.
Peter wyrwał się tak szybko, a za razem tak gwałtownie, że trudno było się zorientować, czy już jest na scenie, czy dopiero rusza.
-Peter, zostaw!
-Katniss, przepraszam, ale przekroczył wszelkie granice- odpowiada w szybkim kroku.
Dopada Peetę i ten jego cwany uśmieszek. Dalej to po prostu chwila. Zrzuca go z sofy, okłada pięśćmi i mówi coś pod nosem. Jego twarz jest taka...obojętna, ale lekko widać determinację i wściekłość.
Stoję i patrzę się na to wszystko. Ani drgnę.
Ochrona odciąga Petera od Peety z dość dużymi trudnościami. Dziwne. Peter wydaje się taki chudy i drobny przy dwóch potężnych ochroniarzach, a jednak jest silniejszy od nich. W sumię mogłam się domyśleć, że jest silny, bo mnie podniósł bez zbędnych problemów.
Kapitol jest wniebowzięty.
-Nie będziesz obrażał żadnej kobiety, ROZUMIESZ?!- krzyczy Peter z daleka. Chwilę potem już go nie widać.
Peeta wstaje.
To jest silniejsze ode mnie. Podbiegam do niego i się pytam czy wszystko dobrze.
-Tak...Tylko uspokój tego swojego chłoptasia...
-On nie jest moim chł...
-Oj, nie zgrywaj już takiej cnotki. Każdy wie, jaka jesteś.
Podnosi się cały i chwyta mnie za rękę i ściska coraz mocniej i mocniej.
-Puść mnie- mówię podnosząc głos i próbując wydostać rękę.
-Spokojniej, Katniss. To tylko taki odwet za to podbite oko i to, co teraz mi zrobił twój Peter.
W sumię, to Peeta nie wygląda za ciekawie. Leje mu się krew z nosa, ma podbite jeszcze bardziej to oko, podartą marynarkę od garnituru, przeciętą wargę...
Zaciska jeszcze mocniej rękę i czuję, jak moje kości się sypią.
Ból jest okropny, a kiedy puszcza, jeszcze gorszy.
Ale nie daję po sobie tego poznać. Jestem silna. Jestem silna. Jestem silna.
Ceasar staje obok mnie i już wiem, o co chce zapytać, więc szybko odpowiadam:
-Nie, nie będę odpowiadać na żadne pytania-mówię szybko i zdecydowanie, po czym przypominam sobie nasz plan (tj. Mój i Petera) i szybko dodaję- Nie, nie mam żadnej strategii. Nikt nie powiedział, że będę uczestniczyła w Igrzyskach. Nikt już nie będzie mi mówił, jak mam żyć.

piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział VIII


Miłej lekturki :D
~
Następny rozdzial..
Nie wiem kiedy będzie.
Teraz koniec roku i te sprawy, potem w ten sam dzień co zakończenie jadę na kolonię...
Jakoś to będzie :D
__________________________________________

Dzisaj jadę do Kapitolu. W związku z jakimiś problemami, których nikt nie ujawnił, w jednym pociągu mają jechać wszyscy zwycięscy z dwóch dystryktów.
Jako iż Dziesiątka i Dziewiątka są mocno skłócone, Dwunastka jedzie z Dziewiątką, a Dziesiątka z Jedenastką. W pozostałych dystryktach jest normalnie. Ósemka z Siódemką, Szóstka z Piątką, Czwórka z Trójką i Dwójka z Jedynką.
Nie znam nikogo z Dziewiątki. Będą to trzy długie dni. W takich chwilach żałuję, że nie mieszkam w bliżej położonych Dystryktach.
Spędzam ostatnie chwile z Gale'em. Nic nie robimy, tylko siedzimy nad jeziorem. Chcę spędzić tu jak najwięcej chwil. Mam z tym miejscem tyle wspomnień...Płakać mi się chce na myśl, że ostatni raz tutaj jestem.
-Postarasz się wygrać?
-Nie...
-Katniss błagam. Spróbuj wrócić. Dla mnie.
Na pewno od razu nie umrę. Człowiek zawsze zrobi wszystko, byle by przeżyć. Taka jest natura ludzka.
Niesamowite, co z człowiekiem potrafi zrobić nadzieja.
-Musimy już iść...- mówię.
                                                                     ***
Idziemy na dworzec. Nie muszę brać ubrań, bo dostanę je w Kapitolu.
Stoimy i czekamy na pociąg. Przytulamy się po raz ostatni.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo cię kocham- mówię szeptem cicho szlochając.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałem to usłyszeć- odpowiada.
Podjeżdża pociąg. Stoimy jeszcze chwilę wtuleni w siebie po czym wydostaję się z objęć Gale'a.
-To już koniec...- mówię odchodząc. On jednak mi nie pozwala na to. Podbiega, chwyta mnie za ręce i przyciąga najbliżej jak się da.
- Udowodnij, jaka jestes silna. Niech świat się dowie.
Całuje mnie i puszcza. Wchodzę do pociągu i odwracam się w ostatniej chwili, żeby go zobaczyć ostatni raz.
Zatrzaskują się drzwi i odjeżdżamy.
Czuje ból w sercu. Do końca dnia siedzę w swoim pokoju. Nie chcę nikogo widzieć.
Pokój nic się nie zmienił. Kolor ścian, ułożenie mebli... Mogliby chociaż dać na ścianę jakiś obraz, żeby nie były takie puste.
Z tym pokojem mam najgorsze koszmary. To tutaj budziłam się z krzykiem. To tutaj widziałam niejednego zmiecha. To tutaj teraz jestem i przeżywam wszystko od nowa po raz trzeci. Siadam na łóżko i
siedzę tak do postoju. Jesteśmy w Dziewiątce. Chcę spędzić jak najmniej czasu w tym pokoju, a że gorszym dla mnie jest patrzenie Peecie i reszcie w oczy, jestem na niego skazana. Szybko biegnę do wyjścia i wyskakuję z pociągu. Mam 15 minut. Idę przed siebie z twarzą skierowaną w dół.
O niczym nie myślę. Mam pustkę w głowie. Może to i dobrze...
Nagle czuję uderzenie. Upadam na ziemię. Nieznajomy pomaga mi wstać.
-Bardzo przepraszam- mówię zdezorientowana.
-Spokojnie, nic się nie stało- odpowiada. Otrząsam się i spoglądam na obcego.
Widzę jego oczy w świetle lamp. Są zielone, głębokie...
Jest w nich magia. Nie mogę przestać się na nie patrzeć. Zaczarowały mnie.
Szok. Nie należę przecież do dziewczyn, które przypadkiem wpadają na przystojnych chłopaków.
-Peter- mówi i wyciąga do mnie rękę. Szybko dochodzę do siebie i odpowiadam:
-Katniss.
-Ooo, to ty! W pół morku nie poznałem ciebie. A gdzie Kochaś? Albo twój rzekomy kuzyn.
-Nie wiem. Jakoś mnie nie interesuje Peeta. Gale został w Dwunastce...
-Jak przykro- mówi z udawanym smutkiem.
-Ta. Bardzo- odpowiadam z irytacją. Już chcę odejść, kiedy Peter chwyta mnie za rękę i mówi:
-Jeszcze się spotkamy. Obiecuję. A wtedy nie będzie możliwości ucieczki.
[(-Grozisz mi?? :X )]
Puszcza mnie i odchodzi w ciemność. Stoję jeszcze chwilę nieruchoma, po czym słyszę komunikat, że za chwilę będzie odjeżdżał pociąg. Idę szybkim krokiem w stronę pociągu i można powiedzieć, że w ostatniej chwili wbiegam do niego.
                                                                     ***
Przez następny dzień podróży nie wychodzę na żaden posiłek. Zamawiam je do pokoju i jem w spokoju.
W między czasie przychodzi Haymitch, żeby powiedzieć mi strategię, jednak go wyganiam mówiąc, że sama sobię poradzę. W końcu to ja jadę trzeci raz na arenę. On był tylko raz.
Po głowie chodzi mi wciąż pożegnanie Petera. "Jeszcze się spotkamy.Obiecuję. A wtedy nie będzie możliwości ucieczki" Co miał na myśli? Co chciał mi przekazać chłopak o magicznych, zielonych oczach? Co chciał mi przekazać chłopak o rozwianych brązowych włosach? Wpadłam na niego przypadkiem. Chyba, że zaplanował to...Nie, przecież mnie na początku nie poznał.
Wieczorem dojeżdzamy do Kapitolu. Tłum jest wprost wniebowzięty. Sięgają rękami byle by dotknąć pociągu. Krzyczą, gwiżdżą...Idioci.
Wychodzimy z pociągu. Ja, Peeta, Haymitch i dwoje zwycięzców z Dziewiątego Dystryktu. Wszyscy pałamy nienawiścią do mieszkańców Kapitolu, co można stwierdzić po reakcjach. Odsuwamy się od sięgających w naszą stronę rąk.
Kiedy docieramy do Ośrodka Szkoleniowego wszyscy automatycznie wiedzą, gdzie mają iść.
Wchodzę do windy wraz z Peetą, Hamitchem i Molly- zwyciężyła 65 Igrzyska Śmierci. Miała wtedy zaledwie 15 lat. [( Czyli teraz ma 27 :D )]
Ma blond włosy po pas związane w kucyka i niebieskie oczy niczym morze. Stoi wpatrzona w jedną z ścian. Peeta nie widzi niczego, prócz niej. Widać, jak mierzy ją wzrokiem.
Wcale nie jestem zazdrosna...
Zatrzymujemy się na 9 piętrze i Molly wychodzi z windy.
Dojeżdzamy do 12 piętra i pierwsze co chcę zrobić po otworzeniu się drzwi to wybiec do swojej sypialni.
Nadchodzi wymarzona chwila i drzwi się rozsuwają. Już widzę siebie, jak biegnę, ale to nie następuje. Czuję szarpniecie i gwałtownie się obracam.
-Puszczaj!- krzyczę do Haymitcha.
-Katniss uspokój się. Musimy porozmawiać. Wszyscy.
-Z nim na pewno nie będę rozmawiać!- odpowiadam wskazując wzrokiem Peetę.
-Musisz.
-Nic nie muszę- mówię to ze spokojem.
-Musisz!- zaczyna się denerwować.
-NIC NIE MUSZĘ!
Nim się obejrzę, Haymitch leży na podłodze. Peeta patrzy na mnie z niedowierzaniem.
-Co się tak patrzysz? Kobieta nie może uderzyć?- mówię i wychodzę. Nie wiem, czy dobrze zrobiłam uderzając Haymitcha w twarz, ale teraz przynajmniej będzie wiedział, że z Katniss Everdeen się nie zadziera. I tak nie uderzyłam go mocno. Był pijany, więc sam sobie pomógł.
W pokoju pierw się myję, zjadam tyle jedzienia, że się ledwo ruszam i kładę spać. W nocy męczą mnie koszmary. Staram się je ignorować, jednak ledwo zasypiam, a już mnie budzą. Zrezygnowana postanawiam iść na dach Ośrodka Szkoleniowego. Tam będę mogła przynajmniej w pewnym stopniu odpocząć, bo ze swoją sypialnią mam złe wspomnienia.
Idę korytarzem, aż dochodzę do schodów. Wchodzę na dach i biorę głęboki wdech. Czuję jak chłodne powietrze wnika we mnie. Podchodzę bliżej barierki i rozglądam się na około. Kapitol nocą jest piękny.
-Magiczny jak oczy Petera- mówię szeptem wbrew swojej woli. Szybko zatykam usta rękami. Nie chciałam tego powiedzieć na głos. Szybko się rozglądam na wszelki wypadek, czy nikt nie usłyszał.
Kiedy dochodzę do wniosku, że na dachu nie ma żywej duszy, prócz mnie, ponownie się odwracam i podziwiam Kapitol.
 Nagle czuję, że ktoś mnie łapie w tali. Raptownie się odwracam i widzę magiczny Kapitol. Albo raczej  oczy Petera.
-Dziękuję- odpowiada uroczo uśmiechając się. Wyrywam się z objęć, ten jednak nie puszcza.
-Tylko mnie nie uderz- dodaje.
Zrezygnowana stoję i patrzę w jego oczy.

"Ciepły poranek w Dwunastym Dystrykcie. Nad jeziorem siedzi mała dziewczynka , a obok niej siedzi starszy pan zadziwiająco podobny do niej. Nagle z jego ust wydobywają się słowa:
-Podoba ci się, córciu?- pyta zatroskanym głosem.
-Bardzo. Nigdy nie widziałam tak magicznego miejsca- odpowiada dziewczynka. Ma brązowe, rozpuszczone włosy. Sięgają jej aż za pas. Oczy przypominają szarą przepaść. Są bezimienne. Widać w nich jednak tą iskierkę nadziei, która nie gaśnie.
Dziewczynka podchodzi do tafli wody i dokładnie się jej przygląda.
-Co tam widzisz kochanie?- pyta mężczyzna.
-Widzę odbijające się chmury i słońce!"


Urywa się moja podróż w przeszłość.
Teraz już wiem, że tą dziewczynką byłam ja, a starszym mężczyzną mój ojciec. Świętej pamięci ojciec.
-Mówiłem, że jeszcze się spotkamy- kończy moje rozmyślania. Wciąż jestem lekko oszołomiona, więc zbieram myśli i przypominam sobie co tak właściwie się stało.
-Ale jak ty...Skąd...- mówię zdziwiona jak nigdy.
-Magia- odpowiada szczerząc śnieżno-białe zęby.
Jest w nim coś ... jednak nic do niego nie czuję. Ja kocham Gale'a.
-Ty wygrałeś Igrzyska? Które?- pytam.
-Może nie skojarzyłaś. Peter Donner- mówi. Widząc mój pytający wyraz twarzy kontynuuje:
-Zwycięzca 71 Igrzysk.
Chwilę myślę, aż w końcu sobie przypominam.
-To ty robiłeś te pułapki...- mówię z zachwytem.
Podczas 71 Igrzysk Śmierci Peter ogółem ciągle siedział na drzewach i robił pułapki. Niezawodne pułapki. Nikt do teraz nie ma pojęcia, jak powstały. Robił je bardzo szybko i zazwyczaj w ukryciu...Wszystko z roślin i ziemi.
Zrobił jedną, niby banalną do zobaczenia i ominięcia, a złapał w nią 5 trybutów. Naraz. Przesądni chcieli go spalić na stosie po tym, jak wrócił z areny.
-To jak...Będziemy razem na arenie, tak?
Lekko przytakuję uciekając wzrokiem. Jest w jego oczach coś co przyciąga, a za razem wzbudza ciarki ze strachu.
Uwalnia mnie od swoich rąk, robi mały krok w tył, po czym pewny siebie pyta:
-Może sojusz?

wtorek, 27 maja 2014

Rozdział VII

 Według obietnicy ~ VII rozdział 28 maja :D
_________________________________________________________
Budzę się w ramionach Gale'a. Leżymy w namiocie przykryci kocem. Biorę głęboki wdech i się przeciągam. Póki jeszcze mogę, kładę głowę na jego piersi i rozkoszuję się śpiewem ptaków.
-Witaj - mówi uśmiechnięty i wzdycha. Podnoszę głowę i obracam się na brzuch. Podpieram twarz rękoma i patrzę na niego jak jeszcze przysypia.
-Niewyspany?
-No trochę- mówi. -Ty pewnie też.
-Ja akurat jestem wypoczęta. Dawno tak dobrze mi się nie spało- zaprzeczam.
Znowu wzdycha. Wkłada ręce pod głowę i otwiera oczy. Przygląda mi się uważnie po czym stwierdza:
-Nawet jak jesteś rozczochrana, to jesteś piękna- mówi nawijając moje włosy na palec.
Leżymy tak jeszcze chwilę, aż w końcu z niechęcią przypominam, że trzeba wrócić.
-No niestety trzeba- odpowiada Gale. Pochmurniał. Nie podoba mu się opcja z powrotem.
-Ale mi nigdzie się nie spieszy- dodaję uśmiechnięta.
-Zauważyłaś, że zachowujemy się jak banda dzieci?- mówi roześmiany.
-Zauważyłam.
-Jak na twój wiek to wiesz...- przerywa. Nie daję mu dokończyć lekko szturchając łokciem.
-Ja ci zaraz dam, "Jak na twój wiek". Przypominam ci, że jesteś starszy o 2 lata.
-Ale ja się wolniej starzeję- odpowiada.
Drażnimy się ze sobą jeszcze przez jakiś czas, po czym zbieramy wszystkie rzeczy i już mamy zamiar iść, kiedy Gale niespodziewanie chwyta mnie i skacze do jeziora.
-No pięknie- mówię. -Teraz wrócimy cali mokrzy.
-Coś w tym złego? Przynajmniej zapamiętasz to wszystko na dłużej.
Wychodzimy i idziemy do domu. Rozmawiamy o wszystkim co się działo, ale ja nie wspominam o Igrzyskach. Akurat, jak transmitowali powiadomienie związane z nimi Gale był poza domem.
Kiedy stoimy już pod moją furtką Gale przyciąga mnie do siebie i mówi:
-Chciałbym, żeby takich nocy było więcej.
-Nie przesadzaj-odpowiadam z śmiechem. - Bo jeszcze się przyzwyczaisz.
Gale nachyla się, żeby mnie pocałować, ale ja odginam się do tył, bez skutku.
-Nie tutaj Gale- mówię rozbawiona.
Nagle słyszymy pojedyńcze oklaski. Gwałtownie się obracamy.
-Peeta- mówię speszona.
-Hej, Gale. Nie wiedziałem, że jednak postanowiłeś wrócić- mówi wściekły. - A ty Katniss...- podchodzi z cwanym uśmieszkiem. - Mnie nie chcesz pocałować, a z nim spędzasz noc? Wiesz, że się martwiłem? Ale widocznie niepotrzebnie.
-Peeta, przestań- mówię opuszczając głowę. Gale wciąż mnie trzyma w swoich objęciach.
-Świetna strategia. Na pewno dzięki temu przetrwasz długo- śmieje sie.
-O czym ty mówisz?- pyta zdziwiony Gale.
-O, widzę, że Katniss nic ci nie powiedziała.
Peeta podchodzi bliżej i odwraca się do mnie po czym kontynuuje:
-Pora chyba wszystko mu powiedzieć.
-Katniss, o czym on mówi?
-Gale...Bo ja...- nie potrafię powiedzieć. Jąkam się, głos mi się łamie. Gale przytula mnie mocniej i mówi do Peety:
-Idź już.
-Do zobaczenia na arenie, Katniss- kończy Peeta i odchodzi.
Wybucham płaczem. Cały dzień byłam taka szczęśliwa, a on to wszystko zniszczył. Musiał mi uświadomić to, że długo z Gale'em nie będę.
-Spokojnie- mówi gładząc mnie po włosach. - Wszystko się ułoży.
-Ułoży?! Kiedy?!- krzyczę rozpaczliwie.-Nic nie będzie już dobrze! Teraz idę na arenę, żeby z niej nie wrócić!
-Nie mów tak!-denerwuje się Gale. Ściska mnie mocniej, jakby nie chciał już nigdy puścić.
Wyrywam się z jego objęć i biegnę do pokoju. Zamykam drzwi i siadam obok nich głośno szlochając.
Gale siada po drugiej stronie drzwi i mówi:
-Katniss, otwórz...
Milczę. Nie wiem co powiedzieć.
-Katniss, proszę ciebie...
Po kilkunastu minutach podnoszę się i uchylam drzwi. Zaglądam na korytarz i widzę Gale'a. Otwieram całkowicie drzwi i siadam obok niego.
-Przepraszam- mówię ocierając łzy.
Gale nic nie mówi. Po prostu przytula mnie. To mi wystarcza, aby zapomnieć o całym świecie.
-Za tydzień muszę być w Kapitolu. Będą wybierać tam trybutów.
-Mogę pojechać z tob...
-Nie- przerywam mu.
-Dasz radę. Wygrasz i wrócisz do domu, do mnie.
-Gale...Ja nie chcę wracać.
-Przestań.
-Przepraszam...
Milczymy. Nie chcę wracać. Nie ma taty, Prim, mamy... Nie ma dawnej mnie i połowy Dwunastego Dystryktu.
-Katniss, masz niespełna 19 lat. Tyle przeżyłaś, tyle walczyłaś po to, aby w ostatniej chwili się poddać?

sobota, 10 maja 2014

Rozdział VI


Diagnoza?
Miałam przejściową tachykardię związaną z moją ogólną nerwowością. Doszło do zatrzymania akcji serca w związku z omdleniem i przestaniem oddychania. Jeżeli w najbliższym czasie nie będę się tak denerwować to będzie dobrze.
Wyszłam już ze szpitala i jestem u siebie. Peeta nie odstępuje mnie na krok, nawet w nocy. Słodko wygląda jak śpi na podłodze...
Dzisaj ma być komunikat związany z Igrzyskami. Wszyscy siedzą w domach i czekają.
W końcu po południu włączają się wszystkie telewizory w Dystryktach i Kapitolu. Wraz z Peetą i Hamitchem, który nas odwiedził stoimy przed telewizorem. Widzimy posiadłość, w której kiedyś mieszkał prezydent Snow. Paylor wchodzi na balkon. To z tego balkonu spadła Coin. Tuż za nią stoi Plutarch. Oby dwoje są ubrani na biało. Paylor ma obcisłą sukienkę do kolan. O dziwo daje rade chodzić w dziesięcio centymetrowych obcasach. Plutarch natomiast ubrany jest w garnitur. Nawet krawat ma biały.
- Witajcie! Wszyscy zapewne czekali godzinami na ten komunikat. A więc dłużej nie przyciągając- zaczyna Plutarch. Zaprasza ręką Paylor, a ta podchodzi i kontynuuje:
-Igrzyska były organizowane przez 75 lat. Podczas tych trzech ćwierć wieczy zginęły setki, a nawet tysiące niewinnych, młodych ludzi. Wliczamy do tego również liczne powstania i bombardowania. Teraz, będą to ostatnie Igrzyska. Pragniemy nimi pomścić poległych.
Tłum jest zachwycony. Niczego innego nie można było się spodziewać po mieszkańcach Kapitolu.
-Trybuci będą wybierani na zasadzie, kto został w pamięci Kapitolińczyków, jak bardzo nas zaskoczyli-mówi Paylor.
Mimo, że od jakiegoś czasu wiedziałam, że pojadę na Igrzyska emocje robią swoje. Wyślizguję się z ramion Peety i upadam na ziemię. Zakrywam twarz rękoma. Nie krzyczę. Śpiewam.
Nie potrafie wytłumaczyć, czemu śpiewam. Po prostu uspokaja mnie to. Peeta upada na kolana obok mnie i znowu mnie obejmuje.
-Katniss, spokojnie-mówi szeptem. Podnoszę głowę i wręcz rzucam się w jego ramiona histerycznie płacząc i śpiewając. Haymitcha w ogóle to nie ruszyło. Usiadł sobie na kanapie i popija rum.
Próbuje pokazać, że już dobrze wychodząc z objęć Peety. Ocieram łzy, poprawiam włosy i wstaję. Nogi mam jak z waty, więc siadam na kanapę obok Haymitcha. Peeta również wstaje i siada obok mnie.
-Czemu jesteś taki spokojny? Przecież Ciebie też mogą wybrać- mówi Peeta.
-Chłopcze. Mam ponad 40 lat. A poza tym to jeżeli mnie wybiorą to ty się zgłosisz na ochotnika. Jestem bezpieczny- tłumaczy obojętnie. Wbija wzrok we mnie i patrzy się dopóki nie odwrócę głowy.
-Racja- szepcze Peetą opuszczając głowę.
-Peeta- mówię lekko przerażona. Zrobił dla mnie tyle i jeszcze na koniec odda za mnie życie.
-Spokojnie- mówi przybliżając się do mnie. Obejmuje moją twarz swoimi rękoma i odgarnia palcami kosmyki włosów, które zasłaniają moją twarz. Zbliża się twarzą, dopóki nie dotykamy się czołami. Spuszczam wzrok. Serce mi pęka jak patrzę mu w oczy.
-Katniss, ja zrobię dla ciebie wszystko.
Wszystko.Czuję jego ciepły oddech. Nie wiem, co do niego czuję. Kapitol tak manipulował moimi uczuciami i całą mną, że sama już się gubię.
Peeta przybliża swoje usta do moich. Jeszcze się nie dotknęły, a już czuję emitujące z nich ciepło. Lekko się stykają, a ja spanikowana gwałtownie odwracam głowę.
-Co się stało? Coś zrobiłem nie tak? -pyta zaniepokojny Peeta. Ja milczę. Zrywam się z kanapy i biegnę przed siebie. Biegnę do lasu. Gdzieś muszę uciec.
Siedzę na ogromnym kamieniu, kiedy słyszę szelesty dochodzące zza moich pleców. Nic mnie one nie interesują. Tak samo jak ich przyczyna. Orientuję się, że ktoś idzie z prawej strony, więc odwracam głowę w lewo. Siedzę tu kilka godzin w samotności i raczej nie pragnę towarzystwa. Postać siada obok mnie. Chwilę milczy.
-Katniss...-szepcze. Głos wydaje się mi znajomy, jednak nie reaguję.
-Katniss- mówi pewniej. Ja wciąż nie reaguję. Nagle nieznajomy kładzie swoją dłoń na mojej. Gwałownie wyciagam ją z objęć i odskakuję odwracając się.
-Gale- mówię z nadzieją. Rzucam mu się na szyję, a on podnosi mnie.
-Hej, Kotna.
-Gdzieś ty był?- mówię szczęśliwa. Wtulam się w niego i zamykam oczy. Czuję się całkowicie bezpieczna. Wiem, że mogę mu zaufać.
-Byłem wszędzie. Ale wciąż nie znikałem z twojego serca- mówi uśmiechając się.
-Jesteś bardzo pewny siebie.
Wybuchamy śmiechem. Czuję się w jego ramionach jak mała dziewczynka. One są potężne i silne, a ja mała i krucha.
-Tęskniłem-poważnieje. Nachyla się. Nie mam teraz uczucia niepewności. Wiem, że tego chcę. Przechodzą mnie przyjemne dreszcze.
Nasze usta się stykają. Na początku to tylko niewinne bawienie się swoimi wargami. Takich pocałunków to ja miałam miliony. Gale jednak postanawia zrobić krok do przodu. Na początku jestem lekko zdezorientowana, a nawet przeszywa mnie strach, ale jakoś się odnajduję w nowej sytuacji. Obejmuję rękoma twarz Gale'a, żeby przypadkiem mi nie uciekł.
Tego momentu nigdy nie zapomnę. Nie zapomnę jak całowałam się z Galem, który trzymał mnie na rękach. To był prawdziwy pocałunek. Szczery pocałunek. Nie wymuszony przez Kapitol pocałunek.
Oderwaliśmy swoje usta od siebie i zetknęliśmy czołami.
-A teraz zamknij oczy- mówi i poprawia mnie na swoich rękach. Zamykam oczy wedle rozkazu. Idziemy dłuższy czas, ale mi to nawet odpowiada. Cieszę się z każdej chwili spędzonej w jego ramionach. Brakowało mi ich. Kiedy docieramy na miejsce jest już późno i słońce powoli zachodzi. Wiem to, bo Gale pozwolił mi otworzyć oczy. Stawia mnie na ziemi, lecz trzyma za rękę. Chce mnie trzymać przy sobie.
-Spokojnie, nie ucieknę- mówię z szaleńczym uśmiechem na twarzy.
-O to się raczej nie martwię- odpowiada. -Widzę ten uśmiech. Ty coś kombinujesz.
Gale zabrał mnie nad jezioro. O zachodzie słońca to miejsce jest wprost magiczne. Ciągnę Gale'a bliżej tafli wody po czym popycham go do jeziora.
-Ja wiedziałem, że ty coś knujesz!- krzyczy roześmiany. - A teraz chodź tu- mówi wychodząc z wody.
-Nie ma mowy- mówię odbiegając od tafli, ale Gale łapie mnie i znowu niesie na rękach. - To nie fair!
-Jak to nie?
-Bo ja ciebie nie podniosę-tłumaczę wyrywając się. Tak czy tak ląduję w wodzie. Podpływam do brzegu i wychodzę.
-Gdzie się wybierasz?
-Poczekaj.
Cały czas się śmiejemy. Ściągam buty i skarpetki. Resztę i tam mam doszczętnie przemoczoną. Gale idzie w moje ślady i ściąga buty, skarpetki i koszulkę. Widać jego mięśnie. Mam jeszcze większą ochotę wtulenia się do nich. Wchodzę z powrotem do wody. Rozkoszuję się tą chwilą. Zamykam oczy i w momencie izoluję się od świata, który mnie otacza. Nagle Gale podpływa od tył i mnie obejmuje.
-Przepraszam- zaczyna.
-Za co?
-Nie powinienem był zostawiać ciebie.
-Ale to nie twoja wina, że wylądowałeś w szpitalu!- mówię odwracając się w jego stronę. Jego dłonie wciąż mnie obejmują w tali.
-Tak właściwie to dosyć szybko doszłem do siebie. Rehabilitacje też długo nie trwały. Ja nie chciałem tutaj wracać. Do wspomnień, ruin...-wymienia.
Właśnie sobie wszystko przypomniałam. Kiedy przyszedł Gale zapomniałam o wszystkim. O Igrzyskach, Peecie, śmierci... Liczył się tylko on. Spuszczam głowę.
-Katniss, co się dzieje?- pyta zaniepokojony.
Milczę. Widocznie nic nie wie. Lepiej, żeby teraz nie wiedział. To zabije jego szczęście.
Wzdycha i odwraca mnie w stronę zachodzącego słońca po czym opiera brodę na moim ramieniu. Stoimy w ciszy. Podziwiamy bajeczny zachód słońca i cieszymy się sobą.
Kiedy słońce całkowicie znika za horyzontem wychodzimy z wody.
-Przydałoby się wrócić do domu- mówię.
-Wolisz wrócić do domu, czy zostać ze mną tutaj i spędzić noc pod gwiazdami?
-Kusząca propozycja- odpowiedam z uśmiechem. Podchodzę do niego.
-Poczekaj tutaj chwilkę-mówi.
Odchodzi na moment i wraca z namiotem, kocami i ręcznikami.
-Ty to wszystko uknułeś!
-A to źle?- pyta uśmiechnięty składając namiot.
Namiot stoi nim się obejrzę. Biorę ręcznik, wycieram się. Owijam się recznikiem i odwracam się w stronę jeziora...
_________________________________________
Następny rozdział, w związku z tym, że kończą mi się gotowe rozdzialy, będzie 28 maja.
:D

czwartek, 1 maja 2014

Rozdział V

 Przepraszam za ten rozdział :C
Nudzę, nudze i jeszcze raz nudzę.
Ale obiecuję, że następny rozdział będzie ciekawszy i dłuższy :D
 ______________________________________________
Podnoszę głowę i rozglądam się po pokoju. Nikogo nie ma. Dziwne, bo myślałam, że od razu wezmą mnie za jakąś psychopatkę. Próbuje wstać popierając się na rękach, jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Ból w lewej ręce jest okropny. Kładę się z powrotem i zerkam na nią. Pełno szwów. No tak. Przecież mnie uratowali. Znowu dopada mnie bezsilność. Chciałam żyć spokojnie, nie. Jadę na Igrzyska. Chciałam umrzeć, nie. Muszę żyć. Muszę żyć, po to, żeby zginąć. Taka jest logika Kapitolu.
Jestem po prostu pionkiem w grze nazywanej "Życiem".
Wpatrzona w sufit i zamyślona nawet nie zauważam kiedy wchodzi Haymitch. Jest wściekły. Widzę to. O dziwo jest trzeźwy.
-Na cholerę chciałaś się zabić -zaczyna nieprzyjemnie. Już chce odpyskować, jednak on nie daje mi
dojść do słowa szybko dodając:
-To było pytanie retoryczne.
- Po co tu przyszedłeś? Chcesz mi narobić wyrzutów, czy pomóc w kolejnej próbie zabicia się?
Z jego twarzy znika zawzięcie. Najprawdopodobniej zrozumiał co tak właściwie chciałam osiągnąć przez samobójstwo. Siada na taborecie i odpowiada:
-Przyszedłem ci wszystko wytłumaczyć.
-No to czekam -mówię obojętnie.-Zamieniam się w słuch- kończę.
- To nie będą w stu procentach te Igrzyska, które organizowano przez 75 lat. Cały pomysł możemy zawdzięczać Paylor i Plutarchowi.
Paylor i Plutarch... A ja, głupia im ufałam. Myślałam, że są po mojej stronie. Że są przeciwko Igrzyskom Śmierci. Niesamowite, jak człowiek może się mylić.
-Chcą w ten sposób podziękować wszystkim ofiarom powstań, igrzysk i bombardowań- kontynuuje.
-Czyli chcą kolejnych ofiar, żeby...Przecież to jest nielogiczne.
-To jest logika Kapitolu, Katniss- odpowiada. [(To je logika Kapitol, tego nie ogarniesz xD)] Chwilę milczy zastanawiając się, co powiedzieć- Pomijając. Wprowadzą wiele zmian. Nikt nie wie czego się spodziewać.

***

Peeta wchodzi do pokoju wraz z lekarzem. Nim się obejrzę, stoją koło mojego łóżka.
Lekarz bada mnie stetoskopem. W sali panuje grobowa cisza mimo to, że jest nas tutaj czwórka. Dziwnie się czuję. Wszyscy tylko co chwila zerkamy na siebie, aby zobaczyć co kto robi.
Ciszę przerywa lekarz wzdychając. Jak na człowieka było to bardzo głośne wdechnięcie. Chwilę po tym zaczyna:
- Tachykardia. 
Wszyscy patrzymy się na niego otępiałym wzrokiem. Chyba zrozumiał nasz przekaz, bo zaczyna tłumaczyć, co to tachykardia.
-Tempo bicia serca ponad 100 uderzeń na minutę. Czyli tachykardia. Najczęściej nie są niebezpieczne. Powoduje zawroty głowy, a nawet omdlenia. Do przyczyn może należeć podniesienie adrenaliny, albo stres, co jest najbardziej prawdopodobne w pani przypadku.
Ściąga stetoskop z swojej szyi, kładzie go na półce i ponownie podchodzi. Karze mi przejść na wózek. Waham się, ale w końcu siadam na niego. Haymitch pcha wózek i już prawie jesteśmy przy drzwiach na korytarz, kiedy Peeta spanikowany podbiega i chwyta za wózek. Wszyscy się na niego patrzymy.
-Gdzie ją bierzecie? -szybko pyta.
-Eh.-Wzdycha lekarz.- Biorę ją na badanie. To długo nie potrwa. Spokojnie.
Peeta patrzy się na mnie, dopóki nie zamykają się drzwi.
Po badaniu wracam z Haymitchem do sali. Jedziemy korytarzem, który jest pusty. Ani jednej żywej duszy.
-Czemu Peeta nie mógł z nami iść?
-Sieje zbędną panikę.- odpowiada.
Kiedy wjeżdżamy do sali widzę Peetę siedzącego na moim łóżku i nerwowo ruszającego palcami. Automatycznie widząc nas zrywa się i pyta:
-I co? Wszystko dobrze?
-Na razie jeszcze pożyje-odpowiada żartobliwie Haymitch.
-Ja się poważnie pytam...-mówi Peeta spuszczając wzrok.
-Lekarz powinien za niedługo przyjść i powiedzieć co z Katniss. Teraz pozwólcie iż się oddalę.- Mówiąc to podchodzi do szafki i chce wyjąć kolejną butelkę z alkoholem, jednak tam nic nie ma. Zdziwiony pyta się:
-Nie wiecie przypadkiem co się stało z zawartością tej szuflady?
Peeta i ja uśmiechamy się pod nosem i kręcimy przecząco głową.
-Dobrze-mówi jeszcze bardziej zdziwiony.-W takim razie wychodzę z pustymi rękoma.
Odprowadzamy wzrokiem Haymitcha do drzwi po czym patrzymy się na siebie. Peeta podchodzi i siada na moim łóżku, tuż obok mnie. Wzdycha i łapie mnie za rękę.
-Błagam, nie rób więcej tego.
-Czego?
-Nie zostawiaj mnie.

środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział IV

Przepraszam, że takie to krótkie, ale tak jakoś wyszło ;)
________________________________________________
Chyba się przesłyszałam. Przez te Igrzyska najwidoczniej mam jakieś schizy. No chyba, że rzeczywiście wracamy na arenę. Chcę się jednak upewnić, więc z niedowierzaniem wręcz krzyczę:
-Co?!
-Spokojnie -uspokaja mnie Peeta. Albo raczej próbuje mnie uspokoić. Jak mam być spokojna? Trzeci raz ktoś chce mnie... nas zabić.
Nikt by nie przewidział tego, że dwójka trybutów trzy razy pod rząd będzie na Igrzyskach. Nikt by, zapewne, nie przewidział, że coś się może stać któremuś z nich, akurat przed Igrzyskami. Nikt, prócz mnie.
-Kto ci to powiedział? -pytam spokojniej odwracając wzrok od przeszywającego wzroku Peety.
-Haymitch.
- I co? I tak spokojnie to przyjąłeś do wiadomości?
Stoi. Stoi i milczy. Kładę się z powrotem na łóżko myśląc, co mam powiedzieć. Coś muszę, bo Peeta przecież nic nie powie.
- Milczenie w niczym nie pomaga- mówię łagodny głosikiem. Nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuuję:
- Zostawisz mnie z tym samą, tak? On chyba nie rozumie, jak bardzo pragnę teraz chociażby jednego słowa otuchy z jego strony. Nic do niego nie dociera.
- Idź po Hamitcha- mówię surowo. Nie mam do niego siły. Jest w szoku większym, niż ja. Teraz jednak nie mam czasu na smutek, strach i rozpacz. Najpierw muszę się dowiedzieć chociaż tyle, co Peeta. No i jeszcze wyjść ze szpitala, ale to jest tylko formalność. Peeta wychodzi.
Normalna Katniss teraz by grzecznie zaczekała na Haymitcha, według swoich myśli. Jednak ta Katniss, którą jestem teraz, nie posłucha się rozsądku. Co z tego, że myślę logicznie, skoro zrobię po swojemu. Dawniej tak by nie było.
Mój psycholog, doktor Aurelius, gdybym przeprowadziła z nim chociażby jedną rozmowę, dałby mi miano nieprzewidywalnej. Jako iż dawna Katniss nie istnieje już od dłuższego czasu, postanawiam posłuchać się tej nowej.
Szybko zrywam się z łóżka i podbiegam do szuflad, w których wcześniej grzebał Peeta. Nie wiem czego konkretnie szukam. Trzesące się ręce wszystko utrudniają. Po przeszukaniu trzech, albo czterech szuflad znajduję pudełeczko z skalpelami. Jest ich piętnaście. Biorę jeden do ręki i szybko chowam resztę. Wybrańca wkładam do kieszeni bluzy. Zamykam szufladę i wskakuję do łóżka. Przykrywam się kołdrą, tak żebym spokojnie mogła wyjąć skalpel z kieszeni. Czekam chwilę.
Samobójstwo to jest pewne posunięcie. Jestem tchórzem. Życie jest dla odważnych, a ja chce je skończyć, bo się boję. Jestem słaba.
Dotykam końcówką skalpela nadgarstek. Czuję zimny metal i lekki dreszczyk emocji. Skalpel się przesuwa po moim nadgarstku powoli. Wyjmuję rękę spod kołdry, żeby zobaczyć krew. Spokojnie płynie po mojej ręce. Kropelka po kropelce spadają na kołdrę. Robię kolejne nacięcie. Widok krwi sprawia mi przyjemność, a ból pozwala zapomnieć o rzeczywistości. Kolejne nacięcia to był moment.
Nagle z dwóch zrobiło się pięć. Z pięciu, siedem. Z siedmiu, osiem, dziewięć, dziesięć, jedenaście i dwanaście. Dwanaście poziomych przecięć. Tracę dużo krwi, robi mi się słabo, jednak nie odpuszczę, dopóki nie skończę. Przechylam skalpel o dziewiędziesiąt stopni i robie ostatnie, trzynaste nacięcie wzdłuż żyły. Ostatnie co pamiętam to krzyki. Krzyki i ciemność.